Słowo „pryszczyca” wywołuje ciarki na plecach u każdego hodowcy zwierząt parzystokopytnych. Jest to wysoce zjadliwa choroba wirusowa, której wykrycie w gospodarstwie powoduje ogromne straty finansowe. W całej Europie przybywa przypadków pryszczycy, co wzmaga obawy polskich hodowców.
Pryszczycę wywołuje wirus Foot-and-Mouth Disease Virus (FMDV). Choroba dotyka przede wszystkim bydła, świń, owiec, kóz oraz dzikich zwierząt parzystokopytnych, jak dziki czy jelenie, przez które może być przenoszona.
Pryszczyca objawia się głównie gorączką, pęcherzami i nadżerkami na języku, dziąsłach, w pysku i na racicach, ślinotokiem, kulawizną i brakiem apetytu, a u zwierząt mlecznych także spadkiem produkcji mleka.
Warto przy tym podkreślić, że choroba rzadko jest śmiertelna, natomiast powoduje duże cierpienia zwierząt, dlatego musi być eliminowana.
Przede wszystkim dlatego, że jest ekstremalnie zaraźliwa – wirus rozprzestrzenia się przez powietrze, ślinę, mleko, kał, kontakt z odzieżą, sprzętem czy pojazdami, co utrudnia profilaktykę choroby.
Pryszczyca szybko rozprzestrzenia się między gospodarstwami, a jej wystąpienie oznacza natychmiastową kwarantannę oraz konieczność wybicia stada. Więcej ognisk pryszczycy może skutkować zakazem eksportu mięsa i produktów mlecznych nawet z całego kraju.
Podkreślmy, że w Polsce pryszczyca jest chorobą obowiązkowo zgłaszaną i zwalczaną z urzędu. Aktualnie, na moment pisania tego artykułu, Polska jest wolna od pryszczycy, jednak jeśli to się zmieni (a jest o to coraz więcej obaw), może to oznaczać gigantyczne straty dla naszego rolnictwa i tym samym dla budżetu państwa.