Mój pierwszy raz (w Nidzicy)

Mariusz Siwko
07.09.2015

Przyjazd do Nidzicy planowałem już od kilku lat. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie – a to termin w czasie sesji, a ta brak pieniędzy. W końcu jednak się udało. Dodatkową mobilizacją była co prawda misja związana z Nordconem (zapraszanie gości), jak również dofinansowanie z klubu, ale i tak wybrałbym się na XIV Międzynarodowy Festiwal Fantastyki.

Na konwent udaliśmy się razem z Papierem i dwiema dziewczynami z GKF. Papier wpadł z nimi do Nidzicy na jeden dzień i zabrał nas samochodem. Trzeba trafu, że akurat poprzedniego dnia wieczorem czytałem wyjątkowo ciekawą książkę Tada Williamsa (recenzja w numerze) i tak się wciągnąłem, że skończyłem ją nad ranem; dlatego w podróż ruszyłem co nieco niewyspany, po jednej godzinie snu.

Jak po sznurku trafiliśmy na zamek, przywitaliśmy się z wielką gromadą znajomych i przyjaciół, załatwiliśmy formalności i poszliśmy na spotkanie z Brianem Aldissem. Specjalnie dla niego zrobiłem wyjątek i – chociaż nie zbieram zwykle autografów – specjalnie w celu zdobycia go kupiłem egzemplarz „Cieplarni”. Autor okazał się wyjątkowo sympatycznym, inteligentnym facetem z poczuciem humoru, więc atmosfera natychmiast zrobiła się wesoła i żywiołowa. Gość opowiadał o swojej służbie w RAFie i książkach, a przy okazji okazało się, że jest starym fandomowcem. W kolejce po spotkaniu stanęło kilkadziesiąt osób, a Aldiss cierpliwie z każdym zamieniał kilka słów.

Następnie udałem się do centrum miasta i znalazłem pizzerię. Ponieważ – ze względu na najazd fandomu – czas oczekiwania na posiłek wynosił godzinę, ewakuowałem się do pobliskiego baru, w którym znajdowała się spora brać konwentowa. Przy okazji zauważyłem Kiryła Jeśkowa, który czaił się w kącie.

Reszta dnia upłynęła mi na rozmowach przy piwie (ponieważ brałem antybiotyki, piłem głównie Karmi) i kilku punktach programu. Na chwilę zajrzałem na spotkanie z Marcinem Wolskim, który narzekał na burzę wokół jego koncepcji kabaretonu  w Opolu. Wieczorem obejrzałem świetny „Labirynt fauna”, a potem udałem się na przygotowaną na dziedzińcu, wyjątkowo smaczną wyżerkę; do karkówki z grilla przygrywała niezła folkowa Kapela z Orliczką. Następnie autobus zabrał wszystkich do hotelu w Mierkach. Ze względu na zmęczenie nie poszedłem już do knajpy, zdążyłem za to zostać przeszkolony przez współlokatora Pawła w tajnikach rosyjskiej muzyki metalowej (naprawdę świetna). Zabiłem parę ciem i poszedłem spać.

Sobotni dzień konwentowy, już po powrocie na zamek, zacząłem od panelu „Czy Europa idzie pod nóż?”, na którym Lech Jęczmyk i Marek Oramus próbowali przekonać Thomasa Mielkego o strasznym zagrożeniu ze strony groźnych muzułmanów. Gość  z Niemiec dzielnie próbował stawiać im opór. Na spotkaniu z Sapkiem nie byłem  – i słusznie, bo według relacji znów był wobec uczestników „uprzejmy inaczej”. Potem, razem z Jackiem Komudą i Mają z Jeremiaszem, udaliśmy się do pizzerii na rynku, gdzie przesiedzieliśmy kupę czasu przy dobrym piwie, czekając na bardzo spóźniające się dania. Wracając na konwent, mogłem przyjrzeć się słynnemu pomnikowi Władysława Jagiełły z wielkim penisem, ozdabiającemu schody pod zamkiem (dumie jakiegoś lokalnego pierwszego sekretarza; artysta chciał wyrzeźbić dumnie zgiętą nogę króla, ale trochę mu się omsknęło dłuto).

Po południu odbyło się wręczenie tegorocznych SFINKSów. Gwiazdą wieczoru był Maciek Parowski, który odbierał wyróżnienia dla kolejnych autorów publikowanych w „Nowej Fantastyce”. Potem był konkurs strojów fantastycznych, wygrany przez Teletubisia z czerwoną torebką. Później, już w Mierkach, odbyła się wyjątkowo miła biesiada, z karkóweczką, składkowym piwem i wódką, darmowym miodem i sympa-tycznym towarzystwem. Sporo czasu spędziłem z CD Jackiem. Wieczór uwieczniliśmy koncertem na pianinie; CD Jack grał, śpiewając o mnie, a ja akompaniowałem. Mam nadzieję, że nikt nie opublikuje w internecie nagrania z tego wyjątkowego wydarzenia.

Następnego dnia zamieniłem parę słów w barze ze znajomymi i udałem się do sali kinowej, gdzie obejrzałem pierwszą część „Wiedźmikołaja” (śliczny klimat) i trzecich „Piratów z Karaibów” (strasznie przekombinowane). Potem czasu starczyło już tylko na obiad i poszedłem na pociąg.

Festiwalem nie zawiodłem się. To impreza w moim typie: w sympatycznym miejscu, przyjemna, z mnóstwem ludzi na poziomie, ze świetną oprawą. Jeżeli tylko czas i inne czynniki pozwolą, wpadnę do Nidzicy również za rok.

Marcin Szklarski

2007
Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie