Od seriali najczęściej oczekujemy wartkiej akcji, dynamicznej i wciągającej fabuły oraz tego, aby każdy odcinek pozostawiał nas z poczuciem niedosytu i chęcią natychmiastowego obejrzenia następnego. Ten opis kompletnie nie pasuje do „Prawa ulicy” – mimo to zgodnie klasyfikowanego przez krytyków do grupy najwybitniejszych seriali w historii telewizji. Zanim sięgniesz po tę pozycję, to wiedz, że serial jest strasznie nudny, natomiast i tak warto dać mu szansę.
Ewidentna nuda charakteryzująca ten serial wynika nie z braku pomysłu na ciekawą fabułę, ale ze sposobu jej prowadzenia. Historia rozwija się niespiesznie, można wręcz odnieść wrażenie, że pierwszy sezon został w całości poświęcony na wprowadzenie widza w świat policji w Baltimore oraz życie poszczególnych bohaterów. Jeśli preferujesz seriale, w których od razu przechodzi się do rzeczy, to ta propozycja nie jest dla Ciebie.
To zdecydowanie największa wartość serialu. Nie ma tutaj wielu pościgów, strzelanin, bohaterskich wyczynów i niewiarygodnych historii rodem z kina akcji. Mamy za to rzetelną i w gruncie rzeczy bardzo nudną robotę policyjną, co wypada niezwykle wiarygodnie.
Znakiem rozpoznawczym „Prawa ulicy” jest naturalizm. Ten serial powinien obejrzeć każdy, kto myśli o Ameryce w sposób sentymentalny, jako o kraju mlekiem i miodem płynącym. Rzeczywistość jest zupełnie inna – przynajmniej z punktu widzenia czarnych społeczności i uboższych warstw, które w serialu znajdują się na pierwszym planie.
Z perspektywy Polski trudno jest nam zrozumieć, jak głębokie są podziały społeczne w Ameryce. Chodzi nie tylko o nierówności ekonomiczne, ale przede wszystkim rasowe. Baltimore to forpoczta wszystkiego, co najgorsze w systemie społeczno-politycznym USA.
Na koniec dobra wiadomość: jeśli przetrwasz pierwszy sezon, to w drugim już dzieje się znacznie więcej – i tak aż do piątej serii. To klasyczny przykład serialu, który z każdym kolejnym sezonem jest tylko lepszy.