Niezastąpieni! 5 muzyków, bez których ich zespoły już nie są tak samo dobre

Remigisz Szulc
12.06.2017

W muzyce jest jak w życiu – są wybitne jednostki, za którymi podążają tłumy. Wszystko jest w porządku, dopóki jednostka ma ochotę lub możliwości, aby znajdować się w świetle jupiterów. Gorzej, kiedy z jakichś powodów jej zabraknie. Ten ból doskonale znają członkowie legendarnych zespołów muzycznych, z których w różnych okolicznościach odchodzili znakomici muzycy. Efekt był taki, że albo zespół przestawał istnieć, albo grał dalej, ale już bez „tego czegoś”. Wymieniamy 5 świetnych muzyków, których odejście bardzo skomplikowało życie pozostałym członkom zespołu.

  1. Freddie Mercury – 24 listopada 1991 roku umarła królowa. Chodzi oczywiście o jeden z najważniejszych zespołów w historii muzyki, czyli Queen. Tego dnia zmarł lider kapeli, który przez lata walczył z AIDS. Śmierć Freddiego była szokiem dla całego świata. Nikt nie wyobrażał sobie, że Queen może dalej istnieć bez niego. Po latach zespół jednak się reaktywował i zatrudnił nowego wokalistę – Adam Lamberta. Panowie koncertują do dziś i ściągają tłumy. Lambert bardzo się stara, ma świetny głos i całkiem zgrabnie odnajduje się w piosenkach grupy, ale... to nie jest Freddie.
  2. John Frusciante – fantastyczny gitarzysta, którego charakterystyczny, funkowy styl grania, stał się wizytówką zespołu Red Hot Chilli Peppers. Frusciante nagrał z kapelą przełomowy album „Blood Sugar Sex Magic”, ale nie wytrzymał ciśnienia związanego z gigantyczną popularnością, wpadł w narkotyki i opuścił zespół. Papryczki nagrały bez niego kolejny album (całkiem niezły, ale w zupełnie innym stylu), a fani marzyli, że John jednak się opamięta. Tak też się stało, Frusciante wrócił do zespołu, nagrali wspólnie jeszcze wiele świetnych numerów i... znów się pożegnali. Gitarzysta od lat pracuje nad własnymi projektami, a Papryczki grają dalej, choć już bez tej finezji.
  3. Ryszard Riedel – to był prawdziwy frontman w klasycznym tego słowa znaczeniu. Kiedy on śpiewał, nikt nie śmiał mu przerywać. To on skupiał na sobie całą uwagę podczas koncertów. Był Rysiek i był Dżem. Kiedy Ryśka zabrakło (zmarł z powodu wyniszczenia organizmu wieloletnim zażywaniem narkotyków), Dżem dla wielu fanów także się skończył. Oczywiście zespół dalej koncertuje, nagrywa płyty, a obecny wokalista Maciej Balcar naprawdę daję radę. Jednak konia z rzędem temu, kto nie chciałby jeszcze choć raz posłuchać Riedla.
  4. Bon Scott – absolutnie genialny pierwszy wokalista zespołu AC/DC, zmarł nagle po ostrej imprezie i wydawało się, że to koniec australijskiej kapeli. Tymczasem panowie szybko znaleźli zastępstwo i wybrali Briana Johnsona, który stał się nowym wokalnym symbolem grupy na kolejnych kilkadziesiąt lat. Są jednak fani, którzy uważają, że „prawdziwe” AC/DC skończyło się wraz ze śmiercią Scotta. Faktem jest, że zespół z nowym wokalistą zaczął grać nieco inaczej, a głos Bona był niepowtarzalny.
  5. Anita Lipnicka – po jej odejściu z Varius Manx zespół nigdy już nie osiągnął podobnego poziomu jakości pod względem zarówno tekstowym, jak i typowo muzycznym. Owszem, to z następną wokalistką Kasią Stankiewicz grupa nagrała swój największy przebój „Orła cień”, ale fani o bardziej wysublimowanym guście i tak tęsknili (i nadal tęsknią) za numerami pokroju „Piosenki księżycowej”. Lipnica solo na początku radziła sobie nieźle, ale od kilku lat nie ma jej w głównym nurcie muzyki popularnej.

Ci muzycy są jednymi z najlepszych przykładów na to, ile dla powodzenia grupy znaczy wybitna jednostka. Szkoda, że tak potoczyły się ich życia i kariery.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie