„Się spóźniłem“ – Hagrid
Spóźniłem się, spóźniłem z tą recenzją. Słyszałem jednak, że dubbing jest tragiczny, a bez dubbingu nie puszczają (co nie jest prawdą!), więc wyjątkowo nie wybierałem się do kina, choć wstępnie miałem to w planach. Jak więc doszło do tej recenzji? Zaczęło się od rozmowy:
– „Idziesz na Harry’ego?”
– „Nie, dubbing jest ponoć beznadziejny.”
– „A za darmo?”
– „Kiedy i gdzie?”
Zaczęło się dobrze – zwiastunami do Matrixa i TTT. Dalej czołówka, umiejętnie wpleciony polski tytuł, Hedwiga, Harry – i wtedy się odezwał. Słyszałem o wydłubywaniu sobie oczu, ale uszy? Dobrze, że nie miałem przy sobie pałeczek do ich czyszczenia, bo jeszcze coś bym sobie zrobił. Zastanawiałem się, dlaczego amerykańskie seriale na Fox Kids czy Cartoon Network wydają się tak okropne, teraz wiem – dubbing. W Polsce brakuje dobrych aktorów (a wśród dzieci jest absolutna posucha), więc co tu mówić o dubbingowcach. Ale wróćmy do sedna. Jest to “Harry Potter”. Książka jest odwzorowana bardzo dokładnie. To była zaleta pierwszej części i jest zaletą drugiej.
Fabuła książek jest spójna wewnętrznie, jak i w ramach całego cyklu, i naruszenie tej spójności tylko zaszkodziłoby na krótszą i dłuższą metę. Tym razem jednak trochę przesadzono. Kino chyba nie dorosło do trzygodzinnego maratonu, nawet Jackson sobie na to nie pozwolił. Myślę, że bez trudu można by wskazać przynajmniej kilkanaście minut do wycięcia. Jak zwykle silną stroną filmu jest aktorstwo, choć aby się o tym w pełni przekonać, należałoby sięgnąć do oryginalnych dialogów, co zamierzam zrobić za niedługi czas. Scenografia też jest udana. Hogwart został oddany tak, jak można to było sobie wyobrażać, podobnie dom Weasleyów. Zgredek (Dobby) pozostawia u mnie mieszane uczucia. Nie tak go sobie wyobrażałem, ale też nie narzekam. Dużo słabszy był feniks, jak również schron przeciwatomowy, tfu, komnata tajemnic. Bazyliszek i miecz Gryffindora też mi średnio przypadły do gustu, ale mówi się: trudno.
Dialogi? Najlepszy był oczywiście wtedy, gdy Lockhart rzucił na siebie czar wywołujący amnezję („Kto ty?”, itd.). A prawie równolegle padła najsłabsza wypowiedź (parafrazując: „Ja jestem Voldemort”, „Ty jesteś Voldemort?”, „Tak, ja jestem Voldemort”). Ale może się czepiam? A podsumowując, fajny film, do obejrzenia w domu z piwkiem w ręku. Widzowie, którzy zapoznali się z książką, nie będą zaskoczeni ani zawiedzeni. Miłego oglądania.
Ceti
IGKF